Na niezwykłą rzecz natrafił nasz Czytelnik w okolicach Lelowa. Nie wiadomo, co to takiego. On sądził, że pozostałości deszczu metorytów? Ale naukowcy podejrzewają, że raczej skutek eksplozji dymarki wiele stuleci temu.

Kulka, którą do redakcji przyniósł Tomasz Kiebdój, miała średnicę jakichś pięciu centymetrów, kolor żelaza i powierzchnię całą w niewielkich bąblach.
- Znalazłem ją w lesie, może z dziesięć kilometrów do Lelowa - opowiadał. - Leżała w piasku, na głębokości mniej więcej 30 centymetrów. Obok trafiłem jeszcze na dwie takie same. Wziąłem do domu wszystkie trzy, została mi ta jedna. Pozostałe rozbiłem, żeby zobaczyć, co mają w środku. Wyglądały jak orzechy: z grubą skorupą, spod której wysypał się czerwonawy pył. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Zastanawiam się, czy są ziemskiego pochodzenia...
Tajemniczą kulkę zanieśliśmy do zaprzyjaźnionego laboratorium przemysłowego. Laborant, który w swojej karierze miał do czynienia z hutnictwem, zmierzył, zważył, pomacał i uznał, że to nie żelazo. Raczej rodzaj ceramiki. Gotów był wwiercić się do środka, lecz właściciel znaleziska zastrzegł, że ma ono zostać nienaruszone. Dlatego na tym zakończyliśmy badania. Ale że mamy też pewne znajomości w Instytucie Inżynierii Materiałowej Politechniki Częstochowskiej, odwiedziliśmy - z kulką - tamtejsze laboratorium radiologiczne.
- O! Do was też dotarła! - zakrzyknęła dr Barbara Kucharska na widok krągłej tajemnicy. - My już dawno dostaliśmy taką samą do zbadania. To nie meteoryt. Mimo że rzeczywiście do złudzenia przypomina meteoryty, jakie widziałam w publikacjach na ich temat.
Okazało się, że dwa lata temu odwiedził dr Kucharską "Łowca Metorytów" (tak przedstawiał się przez telefon). Przywiózł kilkanaście przedmiotów identycznych z tym, które mieliśmy od Tomasza Kiebdója. Twierdził, że znalazł je w Lubelskiem. Później zmienił zdanie - kulki miał odkryć w Australii.
- Potrzebował naukowego potwierdzenia, że to meteoryty, by na nich zrobić majątek - mówi Barbara Kucharska. - Nie był szaleńcem, raczej pasjonatem. Tymczasem kiedy zobaczyłem te jego znaleziska, spytałam od razu: "A co to, dymarkę rozsadziło?". On przekonywał o swojej racji. Przedmioty były intrygujące, poddałam je więc wstępnej analizie. Wykazała, że to tlenek żelaza pokryty z wierzchu krzemem - stopionym piaskiem. Stąd wasz laborant uznał, że to nie żelazo, lecz ceramika.
Z tym werdyktem Łowca Metorytów pojechał do Poznania, do profesora Andrzeja Muszyńskiego z Instytutu Geologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Tam znalazł potwierdzenie: - Nie jest Pan posiadaczem kilkunastu meteorytów.
- Widać w to nie uwierzył, bo domagał się ode mnie oddania mu protokołów badań. Chciał, by jego kulki pozostały tajemnicą - opowiadała doktor Kucharska. - A ja nadal myślę, że to pozostałości z pieca do wytopu żelaza. Jestem pewna, że archeolodzy powinni na miejscu znaleziska szukać śladów dymarek.
Potwierdził to Maciej Kosiński, archeolog Muzeum Częstochowskiego: - Kulka wygląda jak kęs metalu zastygły w piasku.
- Ależ ja widziałem pokaz wytapiania żelaza - upierał się Tomasz Kiebdój. - I jestem przekonany, że te kulki nie mają z dymarkami nic wspólnego.
Nic wspólnego nie ma również on sam z Łowcą Meteorytów. Mówi, że w miejscu, gdzie znalazł tajemnicze kulki, znajduje się wiele podobnych. Mieszkańcy też mu opowiadali, że wcześniej dało się na nie trafić w piasku. On to miejsce chętnie pokaże archeologom. A Maciej Kosiński już się pali do badania terenu.
Gazeta.pl