Tego dnia miałem sobie odpuścić poszukiwania, bo prognoza pogody była mało zachęcająca. Mimo to postanowiłem pojechać, aby nie wybijać się z rytmu i utrzymać częstotliwość wyjazdów na stałym poziomie. Przez całą drogę do Pułtuska lało więc byłem już naprawdę bliski zawrócenia do domu, ale jednak się uparłem i dojechałem na miejsce. Ku mojemu zaskoczeniu przywitało mnie tam piękne słońce i wręcz wymarzone okoliczności do poszukiwań. Niestety ta sprzyjająca aura była zwodnicza, bo przez nią znacząco oddaliłem się od auta. A kiedy byłem już na totalnym odludziu, bez możliwości schowania się pod jakikolwiek daszek, niespodziewanie zerwała się taka ulewa, że nawet kurtka przeciwdeszczowa na niewiele się zdała. Opatuliłem elektronikę wykrywacza wszelką folią, jaką tylko miałem przy sobie i przykucnąłem w tym deszczu jak zając. Kilkanaście minut później granatowa chmura w końcu przesunęła się dalej, a ja, zmarznięty i przemoczony do suchej nitki, zacząłem analizować najkrótszą drogę do auta. Wyszło słońce, na niebie pojawiła się tęcza, zdemontowałem z wykrywacza mokre osłony aby i on mógł trochę przeschnąć na wietrze zanim wilgoć dostanie się do elektroniki. Kilka dołków dalej wyszła z ziemi skała tak soczyście czerwona, że zacząłem się zastanawiać czy jest to jej naturalny kolor czy może jedynie iluzja stworzona przez promienie zachodzącego słońca (...)
I w takich właśnie okolicznościach znalazłem mój kolejny Pułtusk, jakieś 2,5km dalej od poprzedniego:










