1 listopada - nie mam blisko grobów bliskich, więc wyskoczyłem w miarę blisko w miejsce potencjalnego spadku wg danych ze stacji bolidowych PKiM. Pogoda pod przysłowiowym psem, czyli ciągle pada - parafrazując słowa znanej piosenki Czerwonych Gitar: glina w polu jest dziś ślizga jak brzuch ryby. Na dodatek rzepak miejscami dość gęsty ze sporymi już listkami. Co i rusz napotykam zamiast świeżych chondrytów, świeżutkie koproidy - też ciemne i owalne, jednak nie one są celem poszukiwań. Jedyny okaz jaki mi się przykleił do magnetycznego chwytaka, też nie jest meteorytem. Po zjedzeniu zapasu kanapek i kolejnym wyżymaniu wody z gorzej zabezpieczonych części ubrań dochodzę do wniosku, że wystarczy na dziś, chociaż do zmierzchu pozostała co najmniej godzina. Na koniec wchodzę w mały zagajnik by oddać ziemi trochę własnych płynów i przy okazji przyjrzeć się drzewom, czy nie noszą świeżych ran. Nawet znalazłem taką jedną, ale zapewne jej sprawcą był któryś z dawców znajdowanych po drodze kolejnych koproidów.
Dziękuję za uwagę i przepraszam za mało apetyczne zdjęcia

(ale takie to były gówniane poszukiwania, niestety)

pierwszy znaleziony koproid

prawie jak rozbite chondryty, ale to raczej wapno

kolejny koproid

i kolejny

jedyny magnetyczny okaz, jaki mi sie przykleił do chwytaka

największy znaleziony okaz


skupisko grochu koproidów (analogia do grochu pułtuskiego?

)

mam już dość na dziś

świeża rana na drzewie